wtorek, 7 kwietnia 2015

Prostsze (i lepsze) niż szczęśliwe zakończenie. Adam Pluszka, Zestaw do besztań. (Nominacja do "Silesiusa 2015" za ksiązkę roku)

Dyskusja nt. słynnego już tekstu pewnego krytyka z Krakowa, owej łzy Franaszka, już nieco ucichła, a jednak rezonuje nadal, jeszcze parę dni temu na spotkaniu z Mariuszem Grzebalskim, w słynnym tekście Franaszka chwalonym, bo sklasyfikowanym jako autor skłanniający do wzruszeń, autor piszący językiem przejrzystym, ów zapytany był czy pochwała Franaszka nie była, mówiąc żartobliwie, pocałunkiem śmierci, czy pocałunkiem Judasza, czy może jednak pocałunkiem papieża; w kontekście owego, cały czas, widać, gorącego tematu, czytam tom w którym autor pisze o reczach prostszych niż szczęśliwe zakończenie, o rybach które skubią, skubią, jakby nie robiły nic innego, o wczoraj, bo kiedy; w tomie, który, niczym Franaszek, bierze głos w sprawie przejrzystości i prostoty. Z tym niczym Franaszek żartuję, jakby co, bo Pluszka ujmuje temat w sposób nieporównywalnie mniej pretensjonalny, zupełnie inaczej, i raczej nie w temacie przejrzystości poezji, a przejrzystości w ogóle. Z tym bierze głos w sprawie też żartuję, bo, po pierwsze, to tylko moje domysły, a po drugie, być może żadnej sprawy nie ma. Być może jest tylko to, co jest i co widać. 

Prostsze niż szczęśliwe zakończenie mogą być, na ten przykład, dziecięce zabawy.

                    Tylko kilka rzeczy jest bardziej niebezpiecznych
                    od dziecięcych zabaw. To cud lub ślepy traf
                    że większość z nas żyje.
                    („Oddychaj, nie oddychaj”)

Trudno się zgodzić. Albo trudno się nie zgodzić. Z jakiegoś powodu w zasadzie dziecięce zabawy miałyby mieć tylko szczęsliwe zakończenie? Dlaczego owe zabawy są w ogóle zapośredniczone w słowie zabawa? Skoro jeśli dziecięce, to też prostsze, gdzie rozumie się wszystko dosłownie, gdzie zapośredniczenia nie ma? Czy gdy dzieci bawią się w wojnę, to czy nie jest to właśnie prawdziwa wojna? Dlaczego zabawa, jeśli traktowana śmiertelnie poważnie?

                    „Kiedy mówię nie oddychaj,
                    nie oznacza to nabierz w płuca powietrza (...)
                    To znaczy nagle
                    przestań oddychać”

O ile, oczywiście, nie istnieją kategorie pomiędzy. O ile dziecięca zabawa nie jest czymś pomiędzy śmiertelnym wygłupem a śmiertelną powagą. Pytanie, czy bohater liryczny wierszy Adama Pluszki widzi pomiędzy, widzi odcienie. W wierszu „Umsplatz” co prawda bierze pod uwagę, że

                    Gdzieś na świecie
                    żyją orłoryby, rybojeże. Żyją też lygrysy i tyglwy.
                    Jagliony i zebryny. Lokalne szczepy Indian.
                    Kocą się owce, cielą kozy, szczenią foki.

Ale są to tylko domysły. Ani nie ma pewności, że tyglwy naprawdę nazywają się tyglwy, i czy w ogóle żyją, a jeśli, to przecież dzieje się to gdzieś na świecie, w rzeczywistości, do której podmiot liryczny nie ma dostępu.

Odcieni więc brak, a tom pełen jest dzieci i śmierci (o słowach mówię, nie tylko o motywach, o samych słowach „dziecko” i „śmierć” niezapośredniczonych). Jakby, cokolwiek się nie działo, tak czy siak najważniejszy był początek i koniec. Nie oznacza to jednak tanich wzruszeń, zawieszenia pomiędzy ckliwą idyllą a patosem w opisie doświadczenia śmierci. Zamiast lamentu, lekko zblazowany, lekko ironiczny ton narracji. Bo skoro prostota, to z jednej strony brak półcieni, a z drugiej też przecież brak upiększeń. Chociaż trudno peela nazwać obiektywnym, metodycznym. Czasem hiperbolizuje, choć nie dramatyzuje, raczej wchodzi w styl groteskowo-kreskówkowy.

                    Zwierzęta, jak dzieci, biorą, czasem proszą, na jedno
                    wychodzi. Dzieci, jak zwierzęta, biją się, gryzą się i liżą
                    po stopach. Ten tam, zanim dorośnie, sześć razy umrze,
                    a tamtych dwoje będzie zdrapywało sobie z rąk strupki.
                    I jeszcze poproszą o serce, żeby im ładnie zapakować.

Kreskówkowo, groteskowo, bo groteska zdaje się wyjątkowo wdzięcznym zabiegiem – owo absurdalne serce, jak z horroru klasy Ce, jest uwypuklone, a jednocześnie odebrana jest mu nieco powaga. A jednocześnie, ów fragment z wiersza „Ometkować cały sklep” zwraca uwagę na autoironiczność projektu poetyckiego Adama Pluszki.

                    Ten tam, zanim dorośnie, sześć razy umrze,
                    a tamtych dwoje będzie zdrapywało sobie z rąk strupki.

A więc może widząc śmierć tak naprawdę widzę coś, co dla kogoś innego jest jedynie strupem na kolanie, powierzchowną raną podczas gry w piłkę na podwórku, może, tak w zasadzie, przesadzam, histeryzuję. Umieram sześć razy, a przecież widzę tylko czubek własnego nosa.

A jednak, nie-dorosła, przesadzona opowieść (dużego) dzieciaka, który umiera za każdym razem gdy zedrze sobie skórę na kolanie jest przez Pluszkę uwzględniona. Bo, mimo wspomnianej przeze mnie ironii, jest w tej narracji również czułość. Nie ma tu protekcjonalności, superniani, skoro zwierzę jest dzieckiem, dziecko jest zwierzęciem, to raczej, mówiąc pół-żartem, Krystyna Czubówna niż Dorota Zawadzka. Jest Zestaw do besztań, ale sam Pluszka z niego nie korzysta.

Swoją drogą, kojarzy się nieco z tymi dziecięcymi, choć ŚMIERTELNIE poważnymi zabawami wplątanymi w kategorię zwierzęcości. wers Tomasza Pietrzaka Bo jak poczuć śmierć ktorą czyta Czubówna? W pewnym sensie nie ma na pierwszy rzut oka dojmującego „czucia” także przy lekturze wierszy Pluszki, ale nie jest to oznaką braku mocy, wyrazistości. Jest raczej wspomniany przeze mnie brak czułostkowości, tanich wzruszeń. Zestaw do besztań nie jest de facto "zestawem", nie jest zupą instant do zalania wrzątkiem ani pakietem minut do wykorzystania,. Jest książką świadomą, być może, własnych ograniczeń, a jednocześnie niezłą, pełnowartościową, wyrazistą propozycją poetycką. 



Recenzja pierwotnie ukazała się w kwartalniku Szafa nr 50

Więcej o nominowanych w najnowszej edycji nagrody Silesius

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz