Deszcz łopocze na
podwórzu
jak obrus zdobiony przez matkę
- pozostawiona na pastwę burzy
- pozostawiona na pastwę burzy
przemokła makatka.
Kapelusz grzyba daje cień, stęchły i duszny,
jego wysokie, drewniane poduszki
formaliną skraplane,
gdy ojciec otwiera trojańskie bramy
pierwszym ładunkom końskiego łajna.
Gipsu. Zaschniętej krwi. Amoniaku. Słomianej rozpałki.
Wciąż nadjeżdżają kolejne transporty:
Kapelusz grzyba daje cień, stęchły i duszny,
jego wysokie, drewniane poduszki
formaliną skraplane,
gdy ojciec otwiera trojańskie bramy
pierwszym ładunkom końskiego łajna.
Gipsu. Zaschniętej krwi. Amoniaku. Słomianej rozpałki.
Wciąż nadjeżdżają kolejne transporty:
hydra, czarnozłoty
smok, jego czcze przechwałki
zostają w głowie na dłużej.
Dumnie wznosimy widły na wiatr.
Wszystko przypomina te wrześniowe popołudnia.
To my, choć mija piętnaście lat,
podróżujemy poprzez włości Barrett, baśniowe
jak dziewczęta w przydługich sukniach
po burzy gradowej.
Być może myśleliśmy o zapalającej bombie,
która wysadziła Malone House w powietrze
razem z bezcenną kolekcją lnu.
Być może płakaliśmy z Elizabeth McCrum,
gdy psylocybina zawróciła w głowie,
zostają w głowie na dłużej.
Dumnie wznosimy widły na wiatr.
Wszystko przypomina te wrześniowe popołudnia.
To my, choć mija piętnaście lat,
podróżujemy poprzez włości Barrett, baśniowe
jak dziewczęta w przydługich sukniach
po burzy gradowej.
Być może myśleliśmy o zapalającej bombie,
która wysadziła Malone House w powietrze
razem z bezcenną kolekcją lnu.
Być może płakaliśmy z Elizabeth McCrum,
gdy psylocybina zawróciła w głowie,
a ty śpiewałeś o
kobiecie w zroszonej trawie,
która schylała się tak nisko – wiedziałeś,
że musiała wybrać się na grzybobranie.
Widzisz go w tym samym znoszonym waciaku,
w butach wędkarskich, nieco przyciasnych.
Ma przy sobie nóż, dwie kobiałki, miskę.
W swój własny cień zapada się głęboko
która schylała się tak nisko – wiedziałeś,
że musiała wybrać się na grzybobranie.
Widzisz go w tym samym znoszonym waciaku,
w butach wędkarskich, nieco przyciasnych.
Ma przy sobie nóż, dwie kobiałki, miskę.
W swój własny cień zapada się głęboko
i
zupełnie nie zdaje sobie sprawy,
że czaimy się za nim, stoimy u boku.
Jest jednym z tych wojowników rzymskich
że czaimy się za nim, stoimy u boku.
Jest jednym z tych wojowników rzymskich
czekających
na uderzeniową falę.
Zerka spod czapki z daszkiem,
ale trzyma rytm:
Zerka spod czapki z daszkiem,
ale trzyma rytm:
nóżka
lub kapelusz. Elegancki chwyt,
sprawne
ruchy palców. Później szybkie cięcie,
później kobiałki. Lewa, prawa, miska.
Po kres wieczności - i dalej, i dalej.
później kobiałki. Lewa, prawa, miska.
Po kres wieczności - i dalej, i dalej.
Szliśmy wzdłuż
rzeki Lagan dawną flisacką ścieżką.
Zmierzch zmieniał
barwę z cynamonu w oberżynę.
Grzywacz dawał
koncert na klarnecie i klawesynie
-
psychodeliczne allegro, allegretto.
A ty nagle zniknąłeś
z zasięgu mego wzroku
staczając się,
wraz z osuwającym zboczem,
wprost do paszczy
wprost do paszczy
migoczącego,
żółtozielonego smoka.
Odnalazłeś się w jakiejś wielkiej szopie
ze swoim nieodłącznym towarzyszem - mną,
chociaż głowa konia wyrosła w miejscu mojej głowy,
potrząsnęła grzywą w kolorze mysi blond
i przemówiła tymi słowy:
Wróć do nas. Twe stopy, choć gołe, przemarznięte,
miały być stworzone,
by mierzyć się w walce z gołym betonem.
A za tym szarym murem jest inny szary mur
i drut kolczasty. Twoim wybawieniem
jest wrócić. I jeśli musi być śpiew, to pieśnią
Odnalazłeś się w jakiejś wielkiej szopie
ze swoim nieodłącznym towarzyszem - mną,
chociaż głowa konia wyrosła w miejscu mojej głowy,
potrząsnęła grzywą w kolorze mysi blond
i przemówiła tymi słowy:
Wróć do nas. Twe stopy, choć gołe, przemarznięte,
miały być stworzone,
by mierzyć się w walce z gołym betonem.
A za tym szarym murem jest inny szary mur
i drut kolczasty. Twoim wybawieniem
jest wrócić. I jeśli musi być śpiew, to pieśnią
niech stanie się
stąpanie we własnym gnoju.
Niech słoma i łajno przybliżają cel.
I jeśli to jeszcze nie twoja kolej
by wejść do prawdziwego królestwa,
połóż się obok nas, skryj
Niech słoma i łajno przybliżają cel.
I jeśli to jeszcze nie twoja kolej
by wejść do prawdziwego królestwa,
połóż się obok nas, skryj
pod ubłoconą,
szarą kołdrą irlandzkiego deszczu,
która pewnego dnia zamieni się w biel.
Poczekaj. Połóż się. Śpij.
która pewnego dnia zamieni się w biel.
Poczekaj. Połóż się. Śpij.
Oryginalny wiersz: http://www.poemhunter.com/poem/milkweed-and-monarch/
*"Milkweed and Monarch" to błędny tytuł. Poprawny to właśnie "Gathering mushrooms"
*"Milkweed and Monarch" to błędny tytuł. Poprawny to właśnie "Gathering mushrooms"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz